Ilością obietnic,
które sobie złożyłam kilka miesięcy temu, przebijam nawet PiS.
Serio. Ćwiczenia minimum 4 razy w tygodniu, bieganie, zapisywanie
się na biegi, półmaraton za rok, czynna działalność w fundacji,
praca, kolejne studia, pisanie bloga… Dlaczego nikogo przy mnie nie
było, żeby dać mi patelnią w tej pusty blond łeb na początku
moich – jakże ambitnych! – planów?
Treningi poszły w
pizdu. Jestem przemęczona, przewrażliwiona i wrzeszczę o byle co.
Rzucenie palenia także mi nie wyszło, bo jak rzucić, gdy wszystko
wokół Cię wkur...za? Nawet kot, który za głośno oddycha.
Wpadłam w błędne koło, ponieważ przez zmęczenie nie ćwiczę, a
przez brak ćwiczeń jestem rozdrażniona. To z kolei prowadzi do
spadku energii. I tak w kółko. Chcę powiedzieć sobie dość, ale
zawsze coś mi wypadnie tego dnia, którego miałam w końcu chwycić
za ciężarki. A to zakupy, a to kino, a to spotkanie ze znajomymi.
Zawsze coś. Ktoś mi doradzi, jak wydłużyć dobę? Będę bardzo
wdzięczna.
Bieganie rzuciłam
już jakiś czas temu. Ciągle planuję do niego wrócić, ale mi nie
wychodzi. O półmaratonie zapomniałam jak na razie. Przecież
zawsze jest czas, prawda? Powoli wycofuję się z fundacji i zyskuję
na czasie, ale z pracy rezygnować nie zamierzam. Coś muszę jeść,
prawda? Poza tym, wbrew pozorom, lubię moją pracę i po części to
ona skłoniła mnie do pisania bloga. I pójścia na studia (tak tak,
Karolina, idź złożyć te cholerne papiery, bo zapłacisz stówę
więcej wpisowego!).
Dlatego zaczynam od
nowa. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo tak naprawdę realnie
niczego nowego nie zacznę. Tak siebie przekonuję, bo jakoś wtedy
łatwiej mi się zmotywować. Po pierwsze: blog. Motywuje mnie mimo
tego, że prawie nikt mnie nie czyta. Trudno, na razie niech będzie
dla mnie. Przenoszę go na swoją domenę z własnym, przepięknym
szablonem (facet robił, więc musi być przepiękny!) i mnóstwem
kolorowych zdjęć. Może dzięki ładnej oprawie będę pisać
częściej. Albo chociaż o nim myśleć częściej, bo w końcu
chciałabym ponownie ruszyć tyłek i przestać być taką zołzą
dla każdego w moim otoczeniu. A tak się dzieje, kiedy nie mam czasu
na trening. Czyli, notabene, na czas dla siebie.