piątek, 22 kwietnia 2016

Nietoperze czy kaczki?

Dzisiaj trochę z innej beczki. I tak wiem, że nikt mnie nie czyta, to mogę bez żalu zmienić trochę moje założenie stricteżarciowegoblogazdomieszkąpierdółzmojejgłowy. Postanowiłam napisać na luźniejszy temat (po jednej konkretnej notce – nieźle, nie?), bo od samego pisania o gotowaniu robię się głodna, a jeść teraz nie powinnam.

Jest piątek, godzina 10. O tej porze będę w pracy i będę stukać w klawiaturę jak opętana, niszcząc swoje z trudem wyhodowane paznokcie. Łamią się, ale nie mam cierpliwości do stosowania odżywek i innych bajerów. Zamiast tego pewnie będę już po pierwszym Blacku, którego wiem, że nie powinnam pić, bo to sama chemia, cukier i rak, ale od zapachu kawy mnie mdli. Czy Black to jedna z tych tajemniczych Kalorii*, które idą w biodra i tyłek (a w moim przypadku też w brzuch i plecy)? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, zanim nie sprowadzę sobie do pracy mojej zielonej herbaty, która zawsze mnie pobudza. Ale ciągle zapominam, a torebkowej nie pijam. Tylko liściastą. Odpowiednio parzoną. A parzy się pięć minut. Pięć minut dodatkowej przerwy zawsze jest w cenie.



Wczorajszy dzień z pewnością mogę zaliczyć do tych dziwnych. Zaczęło się w pracy, do której dotarłam dopiero w środę. Powodów nie będę ujawniać. Ale były urodziny, tort z wisienkami i przerwa przed przerwą i w trakcie przerwy, a potem kolejna przerwa bo przerwa zabrała nam przerwę. Kocham urodziny. Nie swoje, a innych. Przy swoich zawsze czuję się skrępowana i nigdy nie wiem, co zrobić. Nie lubię, gdy się na mnie patrzą. Na szczęście teraz ciągle mówili o torcie, który było czuć z pięciu kilometrów. Podobno kąpał się w spirytusie. Kto wie, może tak było.

Po pracy mieliśmy z M. iść zarejestrować się do przychodni kardiologicznej. Ale M. stwierdził, że jednak mu się nie chce tam iść (mogłam to przewidzieć). Zamiast tego zjedliśmy koktajl z kaszy jaglanej – pierwszy i ostatni raz. był bardzo dobry, ale nawet najlepszy koktajl nie zmusi mnie do ponownego mycia tak ujebanego miksera. Nie i koniec! No i poszliśmy biegać. Nie zdążyłam się przebrać, a przez okno dostrzegłam pana w zdecydowanie podeszłym wieku. Nogi się pod nim uginały i usiadł na takiej niziutkiej barierce, która odgradza trawnik od chodnika. Ciekawe przed czym, bo psy i koty srają tam aż miło. Dzieci zresztą też. Autentycznie, widziałam tam dziecko, które podnosiło nogę i sikało. Speszyło się, jak mnie zobaczyło. Gdzie są rodzice, ja się pytam?
W każdym razie ja, dobra dusza, postanowiłam mu pomóc. Może karetkę wezwać czy coś. Ale nie, pan powiedział, że do złamanej nogi nie warto. Złamanej jak chuj, najwyżej skręconej. Pan widać wypił, ale słaby był bardzo, to postanowiłam pomóc dalej, skoro już zaczęła. Przez to M., który nigdy nie jest chętny do pomocy, wygrał naszą małą bitwę, bo tak daleko zaszliśmy (przypominam, że ja śmierdząca i w dresach, też śmierdzących i spoconych), że mogłam z nim pójść do sklepu na zakupy, na które miał iść sam. No nie lubi chodzić sam do sklepu, z niewiadomych powodów. Pod koniec naszej zakupowej przygody, przy parku, wywiązała się taka oto rozmowa:

Ja: Patrz, jakie wielkie nietoperze!
M.: Gdzie?
Ja: No tam!
M.:
Ja: A nie, to kaczki.


Przysięgam, że nigdy nie widziałam kaczek, które tak szybko przebierały skrzydełkami. Wniosek? Czas kupić okulary.

*bo Kalorie to takie stworki, które chowają się w jedzeniu i napojach, a potem, gdy śpisz, przenikają przez skórę do tyłka, brzuszka, pleców czy podbródka i się tam moszczą i zostają na długie miesiące, jeżeli nie lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz